bezwstyd umierania
w chmurach zasypia senne morze wygładza zmarszczki toną fale za nimi wiatr i coraz dalej aż po najgłębszy jądra korzeń
w prześwicie światła promień pryśnie zgasną latarnie i księgarnie i my jak dwa naczynia puste w lustrze bezwstydne nagie noże
- - - - - - - - - - -
śmierć - czyja? - przecież wciąż żyjemy nie czując czuję jakby we śnie i to co było obok wcześniej i co zostało tam za ścianą
co przeczuwamy a nie wiemy którego życia snem jesteśmy stal stali nigdy nie rozpali mimo iż w środku grzmi i iskrzy
|