Kącik Poezji

OBOWIĄZUJE ZASADA- JEDEN WIERSZ DZIENNIE

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2016-10-12 18:43:42

kropek

Moderator

Punktów :   

TAKIE myśli

Człowiek nie znika bezpowrotnie, on tylko zmienia postać!   Pomyślmy, ileż to razy w życiu my sami zmieniamy swoją postać duchową, porastając wciąż tym samym drzewem. Ktoś nas ma i nie ma, kogoś my mamy i nie mamy - chce, chcemy...

Gdyby nie spowiedź, byłbym bez końca bardzo złym człowiekiem! Dlatego nie kpię, bo to dzięki Niej, od kilkunastu lat mogę żyć w niepojętym dla bardzo wielu dobru. Dzięki niej jestem ogromnie szczęśliwy. - Na tyle, by okruchami tego szczęścia obdarowywać także innych.

Jak przez mgłę pamiętam swoją Studniówkę. Wina choroby, choroba wina... Przez wiele dziesiątków lat ciągnęło się to za mną jak smród, nim stałem się nim prawdziwie. Pozornie fajny, pozornie śmieszny...do bólu żałosny! - Tak było.
Odliczanie...dla 'było' - to sto dni nieustającej wędrówki - pogoni i ucieczki. A przecież przed sobą uciec, nie sposób! - Nie zmarnujcie tych stu dni. Już nigdy się nie powtórzą.

tere fere kuku! Za chwile wyczytam o odbudowie polskiego hutnictwa, polskich cementowni i państwowych gospodarstw rolnych. Kto wie, może wróci pomysł przywrócenie przymusowych kooperatyw rolnych, czyli Spółdzielni Produkcyjnych, batalionów SP i powtórki wielkiego Planu 6-Letniego. Przy tej władzy niczemu dziwić się nie będę. Żadne nowe kłamstwo już mnie nie zadziwi. - Skoro dziś generałowie muszą salutować smarkaczowi...jutro znajdziemy się w zupełnie innej rzeczywistości. Trybunał 'nasz', wystarczy teraz pomajstrować przy prawie i sądach, zmienić ordynację, by nikt nie ważył się zabrać 'nam' władzy, kto wie, może znieść w ogóle wybory, bo po co Sejm skoro mamy większość, po co Rady, gdy radni skłóceni i bezradni - wystarczą nominacje i polecenia! - Mnie to tam dyńda, niewiele mi zostało, ale młodzież zawczasu niech w portki wali ze strachu, bo gorycz wypali wnętrza!

chory, wystraszony człowieczek. Z jednej strony żal mi go, z drugiej tyle szkody czyni, tylu ludzi niszczy po drodze, zabija miłość! Najgorsze, że czyni to z zimną krwią, z jakąś wręcz atawistyczną zaciekłością. Najgorsze, że uczynił z tego przedmiot swojej wiary! - Tragiczne! Straszne!

Jako dziecko nigdy nie miałem 'swoich' pieniędzy. A jeśli chciałem je mieć to zbierałem złom, makulaturę lub wykonywałem jakieś drobne posługi dla znajomych. Niczego w życiu nie miałem za darmo. Nie tylko na nagrody, ale i na razy, musiałem sobie zapracować. Może dlatego w dorosłym życiu szanowałem każdą pracę. Inna rzecz, że najmniej szanowałem siebie, ale to temat na zupełnie inną rozmowę!

Wojenko, Forum nie jest miejscem do szczerej rozmowy o pisaniu.
Łamię pewne niepisane zasady i dość często towarzysko, na priw lub w innych okolicznościach obrywam, jako dyletant wtrącający się np. do świata poezji albo literatury. - Rzecz w tym, że ja wcale nie jestem takim zwykłym dyletantem, ale dyletantem, który dużo przeczytał, w wielu miejscach bywał; dyletantem, który ma doskonała pamięć i wiele w swoim życiu słyszał. Zbierając tę całą wiedze do kupy, okazuje się, że dużo wiem - ale niestety, mniej umiem! - Mniej, bo nie chciało mi się tej wiedzy ćwiczyć. I nie wstydzę się tego lub by o tym powiedzieć, nawet głośno, nawet w każdym towarzystwie. - I jeżeli ktoś spyta: Jest tu nas dwadzieścia osób, to ilu uważasz tu za poetów. Wtedy zazwyczaj skromnie mówię, że moim zdaniem np. jedna osoba, może dwie...,albo żadna! No i waza się przewraca! - Ale po cholerę mnie pytać?! Przecież nie jest to dla mnie prowokacja, a dla towarzystwa! - zresztą, od dość dawna nikt mnie już o to nie pyta.

Wojenko, ważne jest zapisywanie pamięci. Gorąco namawiam WSZYSTKICH - do robienia zapisków, do prowadzenia dziennika lub pamiętnika, do zapisywania wspomnień. Albo się to przyda albo nie, ale będzie znakomitym świadectwem pamięci, historii rodzinnej, historii ulicy, wsi, osiedla, szkoły, sklepu, biura, czegokolwiek! - Ileż ja mam rożnych zapisków, a ile poginęło, ale przez wielokrotne zaglądanie i podczytywanie doskonale dzisiaj pamiętam. Ile zdarzeń i historii jestem w stanie opowiedzieć znajomym, szkolnym koleżankom i kolegom - na spotkaniach bywam kopalnią wiedzy. Ludzie, których los zetknął ze mną na dłuższą chwile biegają za mną, piszą i dzwonią, prosząc, ażebym przypomniał, opowiedział, bo ich życie wtedy staje się nagle bogatsze. - Potrafię zatem ubogacać życie! Ale to nie przyszło samo. To zostało wytrenowane. Potrzeba tego została wpojona przez moją cudowną Mamę. Ale my wszyscy mamy lub mieliśmy obok siebie kogoś cudownego, tylko nie chcieliśmy słuchać. A ja Mamy słuchałem. Fakt, bywałem nieposłuszny, ale słuchałem. Wsłuchiwałem się w każde słowo, w każdy gest wpatrywałem.

Znajomi mówią mi, że gdybym nie pił, to byłbym wielki. A ja odpowiadam, że gdybym nie pił, to nie byłoby moich dzieci i wnuczek, więc jak, miałbym chcieć zabrać im prawo do życia? A poza tym czort wie, czy wspinając się, nie zleciałbym i karku nie skręcił po drodze. No i nie miałbym tych wszystkich przeżyć, które życie moje uczyniły tak barwnym. Niektórzy mówią, że przeklętym, a jednak barwnym! - I na koniec: nigdy nie poznałbym tych wartości i tego dobra, które znam i z którym mogę obcować na co dzień. A przez co, taki ogrom szczęśliwości we mnie! - Chociaż koszty, by dojść do niej, były i są przeogromne!

No, nagadałem się. Ale dzisiaj mam dodatkową porcję szczęścia!

Dzień dobry, Kasiu.
Zwykle nie chodzę i w ogóle bardzo rzadko kiedykolwiek szedłem spać przed pierwszą w nocy. Takim był mój metabolizm organizmu, ze wystarczały cztery, góra pięć godzin snu. Teraz powoli zaczynam potrzebować więcej, nawet sześciu godzin snu.

Z uwagą przeczytałem to, co mi wczoraj wieczorem napisałaś. Widzę w tym ogrom bólu, żalu i cierpienia. Tak rzeczywiście być może, ale nie powinno.
Kasiu, nie byłem typem zachowań alkoholika podobnych Twojemu tacie. Uzależniony byłem chyba od zawsze, bo zasiadając do picia oddawałem się bez reszty we władanie alkoholu. Robiłem przy tym różne głupstwa, które były tolerowane, czasami wręcz oczekiwane - a cóż to nowego Witek wywinie - przecież znajomi oczekiwali po mnie rozrywki. W tym czasie nie piłem często, bo praca, bo nieco później rodzina własna i dzieci, bo brak pieniędzy. Alkoholik może nie pić. Problem w tym, że alkoholik nie umie i nie może pić, bo alkohol zabija w nim granicę rozsądku wyłączając zawory bezpieczeństwa w mózgu.

W pewnym momencie, będąc w Twoim wieku, zacząłem zarabiać ogromne pieniądze (a było to w połowie lat siedemdziesiątych). No i zahulałem. No i po kilku latach dostałem potężnego kopniaka, który na sześć lat wyłączył mnie z obiegu. Nauczka poskutkowała tylko na kilka lat. Kiedy odbiłem się z nizin w gorę, ponownie wdepnąłem w alkoholową zarazę. Widziałem jak z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok zaczynam pogrążać się. I byłem bezwolny, bo tyle różnych kłopotów, bo tyle przeróżnych problemów z którymi ledwo co dawałem sobie radę. Bo wokół tylu fałszywych przyjaciół, którzy chcieli tylko brać, bo w domu nie rozumiejąca mnie żona. I rosło we mnie cierpienie, które każdorazowo nikło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z każdym drugim i trzecim kielonkiem. Nawet lepiej mi się wtedy pracowało, bywałem bardziej wydajny i bardziej pomysłowy. - Coraz szersze uznanie znajdywały obmyślane przeze mnie projekty rozwiązań, stawałem się dobrym pracodawcą, dobrym menagerem. Firma rozwijała się i kwitła, ja z nią. I czułem, że zaczynam tonąć, ale nie umiałem wyrwać się z pęt alkoholu, wydawało mi się, że bez niego jestem nikim stojącym na pustyni. I zapijałem w sobie po kolei wszystkie uczucia. Wyprowadziłem się z domu, zamieszkałem w przedziale pędzącego pociągu (realnego, bo pociągi stały się moim mieszkaniem).
W pewnym momencie wszystko stało się mi obojętne. Zapiłem, wyprałem się z wszystkich uczuć. Nie czułem ani dobra, ani zła. Wtedy postanowiłem umrzeć. Zginąć w jakikolwiek sposób. Uczyniłem kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt prób samobójczych. niestety, wszystkie nieudane. I po każdej nieudanej płakałem ze złości, że Józkowi się udało, że Lilce, Niuśce i Wandzi się udało, a mnie nie - dlaczego? - Co ja takiego zrobiłem, że muszę cierpieć i żyć?! - A tu na zewnątrz, gdzie nie spojrzeć, sami wrogowie, sami nieżyczliwi, sami zawistni, podli i nie rozumiejący bezmózgowcy. - I w pewnym momencie, pewnej nocy, chciałem zabić kobietę, może w Twoim wieku, może ciut starszą. To byl plan z premedytacją. wiedziałem, że nie ma pieniędzy, bo nie stać jej było na taksówkę. Gorączkowo wydzwaniała do domu, gdzie zapewne luj do mnie podobny spał zapijaczony, ale gdzieś urzędował, gdy ona boi się iść do domu, panicznie się boi.

Nie zabiłem! - Na szczęście, ale jakiego strachu przeżyć musiała, gdy tak w ciemną wrocławską noc, przy zupełnie pustych ulicach słysząc powoli zbliżające się kroki nie mogła przed nimi uciec, w końcu dopadnięta pod wiaduktem. I tam oboje przeżyliśmy porażenie. Ona strachem, ja niewidzialną, ale odczuwalną siłą, która wyrwała mi z rąk kamień ciskając precz.
To było przerażające. to była pierwsza chwila w której ujrzałem siebie jako potwornego potwora w ludzkiej skórze. Było to dla mnie szok, bo przecież ja bylem dobry, tylko dobry. To cały świat był zły, to tylko cały świat nigdy nie chciał mnie zrozumieć. - A tu ja - ja potwór!
To był moment w którym postanowiłem nie pić. To było moment, w którym dotknąłem rzeczywistego dna upadku. - Dzień 13 marca 2000 roku jest dniem, w którym postanowiłem nie pić. Zwolniłem się z pracy, sprzedałem udziały w firmie, które poszły na spłatę długów. przestałem 'rządzić', skruszony i wystraszony poszedłem na grupę AA, gdzie o zgroza - spotkałem radosnych, bo już od dawna trzeźwych - tych, których wcześniej wywaliłem z pracy za pijaństwo. z którymi zresztą niejednokrotnie sam piłem.
Z tą chwilą zaczęło się moje długotrwałe wychodzenie z choroby. Dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem. Radosnym i szczęśliwym, kochanym i kochającym.

Dopiero trzeźwiejąc traciłem po kolei - dzieci, żonę i na koniec dom, z którego musiałem uciekać. Po kilku latach wróciła do mnie córka (mieszka na obrzeżach Szczecina). Jeden z synów wyrzekł się mnie, z drugim - bardzo roszczeniowym - nie mam kontaktu. Z żoną żadnego, tylko z jedną z czterech wnuczek. - trzy lata temu znalazła mnie Marynia. Przygarnęła bezdomnego, osiadłem w Bartoszycach i jesteśmy oboje przeszczęśliwi. Takie to zwieńczenie mojego trudnego życia.

Kasiu. Ze wszystkim sobie możesz poradzić. trzeba tylko na to uporu i determinacji.
Po pierwsze: litość to zbrodnia! Nad alkoholikiem nie wolno się litować. trzeba jak wrzoda usunąć ze swojego otoczenia, by nie posiewał złem, złością i nienawiścią; także ranami i bólem fizycznym.
Alkoholika nie wyleczy się z choroby (bo to jednak choroba), jeśli sam nie podejmie tej gry. To ON musi chcieć. Musi chcieć tak bardzo, by już nigdy nie sięgnąć po kieliszek czy puszkę z piwem. Ale nie tylko odstawienia alkoholu potrzebuje. Potrzebuje przerobienia gruntownego Programu 12 Kroków. I to, nie raz i nie dwa, ale ustawicznego przerabiania. tylko to może odmienić GO w całości i na zawsze. - Jeśli podejmie taką decyzję, to nie trzeba go zbytnio do tego dopingować, ale pod żadnym pozorem nie należy go odwiedzać, bo inaczej wróci do picia. Trzeźwiejąc, odzyska pogodę ducha. Otrzyma niepowtarzalną szansę stania się dobrym człowiekiem. - Wspólnota aowska nikogo nie odrzuca, pod warunkiem, ze ten ktoś przyznaje, ze alkohol jest problemem jego życia i że nie chce więcej pić!

Kasiu, z alkoholizmu wychodzi tylko 0,5 - 1 % alkoholików, reszta umiera, mnogość istnień ludzkich dookoła siebie niszcząc, kalecząc i zatruwając, tego już nikt nie liczy.
Zasada jest taka, że jeśli ktoś chce pić i zachowywać się jak alkoholik, to niech to robi na własny użytek i własną odpowiedzialność, ale poza domem, który przestaje być domem dla niego. Fora ze dwora i tyle. A jeśli to z jakichś przyczyn jest niemożliwe, należy samemu taki dom opuścić. - Zero tolerancji!

Modlitwa mojej małoletniej wtedy córki (zapisana w jej kalendarzyku, znalazłem po latach):
Panie Boże, dlaczego dałeś mi ojca którego kocham, a który jest potworem! Kocham go tak bardzo, że proszę Cię, ażebyś zabrał go do siebie i uczynił dobrym człowiekiem!

Pozdrawiam i pogody ducha życzę.
Ty nie pijesz. Odrzuć cierpienie!

Witek

_________________
człowiek szlachetny rozumie prawość, człowiek małostkowy rozumie zysk

Konfucjusz

To głupie, co powiem, tym bardziej jako autor :Jestem przekonany, że powieść należy przeczytać. Jest to książka dla każdego. Szczególnie dla każdego wyczulonego na samotność, na brak akceptacji, aż po odrzucenie; kogoś, kto kocha życie i kto kocha ludzi, ale w równym stopniu także to wszystko, co dookoła nich. Książka ta jest też w jakimś stopniu przewodnikiem po stopniach 'radzenia sobie', nawet wtedy, a może wbrew temu, gdy bohater książki sobie nie radzi.

Nie ma rzeki, która wypływałaby z jednego źródła. Zawsze źródeł tych są tysiące. Tysiącem ramion oplatają samotność, radość, odrzucenie i przyjaźń, aż w końcu zespalają się w miłości.


Mam cudowną przyjaciółkę, w Twoim wieku zapewne, może dwa lata młodsza.
Ania jest panienką, mieszka koło Rzeszowa. Cudowna, rasowa kobieta (wysoka, szerokie ramiona, rozłożyste biodra, z cudownym uśmiechem i potrafiąca pisać niezwykle kobiecą, wręcz hermetyczną poezję, chociaż...znam jej wiesze sprzed siedmiu - dziewięciu lat.

Przyjaźnimy się od chwili poznania, tj. od 2008 roku. Ania dwa lata temu urodziła sobie Adasia i wychowuje go sama. Jest bardzo otwarta na świat i ludzi, radosna i niezwykle pozytywna.
Niczego nie sugeruję, ale przedstawiam, jak radzą sobie inni. Tylko, że Ania ma nie najgorszy układ z mamą (powiedziałbym średni) i takowy z bratem. - To jedno.

Miłość - tę można spotkać zawsze. Do miłości, Kasiu, nie można się spieszyć. Ona musi przyjść, musimy do niej dojrzeć. - Moja największa miłość, Justyna, pozostała nie spełniona, bo byłem na nią za młody, nie byłem przygotowany ani na tyle dorosły, chociaż miałem 19 - 22 lata. Wydaje mi się, że nie była przygotowana do tej miłości i moja Justynka. Oboje byliśmy zbyt młodzi.
Po trzech latach troszkę podłamany zrezygnowałem, bo wydawało mi się, że Justynka mnie nie kocha. Nie rzucała mi się na szyję! Byłem zakochany a'la Hollywood!

Po czterech latach od rozstania, zaledwie w kilkanaście dni po ślubie, spotkaliśmy się przypadkowo. To było na wsi, u rodziców mojej żony.
Teść był sołtysem. Siedziałem w pokoju i czytałem książkę, gdy weszła jakaś kobieta i poprosiła siedzącego w kuchni przy biurku teścia, o ostemplowanie delegacji służbowej. Zadrżało coś we mnie, poznałem głos - cichy, matowy. Skuliłem się, chociaż drzwi były przymknięte. Ale gdy tylko drzwi wejściowe zamknęły się, nie wytrzymałem i wybiegłem przed dom.
- Justynka? - krzyknąłem w kierunku odchodzącej.
Odwróciła się, spojrzała na chłopaka w koszuli stojącego w furtce.
- To ty, Witku? - spytała zdziwiona. - To ty? - co tu robisz?
- Jestem u teściów, tutaj spędzamy miodowy tydzień. Wiesz..., ożeniłem się kilkanaście dni temu.
Justyna posmutniała. Wydawało mi się nawet, że nagle zmalała. Odwróciła się i powoli odeszła, zliczając porozrzucane na ścieżce patyki. - Ona mnie kochała!

Minęło od tamtego czasu czterdzieści pięć lat i oto napisała do mnie Marynia. podobnie jak Justyna. Marynia zaoferowała mi dom i możliwość wieczystego w nim zamieszkania. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Marynia okazała się moją utraconą Justynką. Tyleż w niej dobra i miłości dojrzałej, tak wielkie spotkało mnie szczęście.

Kasiu, na prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno!


Nutko, tak napisałem.
Dla mnie są to ogromnie niezręczne sytuacje, bo ja od lat nie czuję ani bólu, ani pustki, gdy ktoś odchodzi z tego naszego malutkiego 'świata'. Dla mnie to jest tylko przejście do innego pokoju. Niekoniecznie gorszego, niekoniecznie lepszego, ale na pewno innego. Moje samolubstwo nikogo nie chce zatrzymywać, bo niby dlaczego? - tylko dlatego, ze z jakichś przyczyn mnie będzie lżej? - Skoro tego pragnę, to muszę zawczasu tak sobie ułożyć życie, by podobnych dolegliwości jak inni nie mieć. Gdy chowałem Mamę, a potem brata, to z uśmiechem, bo mając tu upaprane znojem życie na pewno poszli tam, gdzie jest im lepiej. Gdzieś - a gdzie, tego nie wiem.

Są tacy, którzy mówią, że jestem okropnym cynikiem. A ja nic, tylko miłuję wszystkich prawdziwie.


Można tarzać się po pustej i pięknej plaży, z której nie widać ani drzew, ani wody, ani żadnego żywego stworzenia. Można żyć w iluzji, że chwila jest wiecznością. - Ale można też inaczej, z rozumieniem, że w wieczności - są, bywają, zdarzają się chwile...które, na które, z którymi, i tak dalej i bez końca. Że w pozornym bezsensie jest sens, którego pojąć nie potrafimy, albo nie umiemy, albo...nie chcemy, bo tak nam wygodniej. Dopóki nie zaboli.

Rozumiem cierpienie wynikające z niemocy. Gdy rzeczywiście zdarzy się nam znaleźć w matni, gdzie wszystko przeciwko nam,. Gdzie każdy gest obronny poczytywany jest za agresję, gdy spotykasz się się z sytuacją bezwzględnej dominacji, aż po zaszczucie. Gdzie dobre uczucia wrzucane są w worek jadu i nienawiści. Sam kilkakrotnie doświadczyłem tego. Okropne to. - Och, jakże trudno wygrzebać się wtedy.


Każdego wieczoru przynajmniej dłuższą chwilę poświęcam minionemu dniu i zastanawiam się ile i czy w ogóle uczyniłem coś dobrego, dla kogokolwiek. Jeśli tak, to dzień ten zaczynam odbierać jako przyjemność, jeśli nie, wtedy usypiam z postanowieniem poprawy nazajutrz. - Ale był czas, gdy radość sprawiały mi jedynie te wspomnienia dnia, które były tylko moimi przyjemnościami, najczęściej oczywiście kosztem kogoś - obojętnie, czy tym kimś był człowiek dorosły, dziecko, czy może pies. Liczyło się tylko moje chwilowe zadowolenie, zabawa! - Dość szybko przyszło mi za to, raz i drugi, boleśnie zapłacić. Niestety, wraz ze mną płacić musieli także Ci, którzy byli mi szczególnie bliscy. Każdorazowa kuracja trwała bardzo długo. Wiele lat musiało upłynąć ażebym na powrót stał się człowiekiem, który z radością spogląda w lustro pokryte siatką bruzd i zmarszczek.

Ostatnio edytowany przez kropek (2017-02-21 10:02:13)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl